Skład - Dziki, Maciej, Pasztet + Asia (stara się o klubowe członkostwo)
... jest późne popołudnie i niedługo zrobi się całkiem ciemno. Otoczona niekończącą się przestrzenią czuję jak wzmaga się ciepły wiatr. Na niebie pojawiają się ciemne chmury o szarobrunatnych odcieniach. Z daleka słychać odgłosy nadchodzącej burzy. W takich okolicznościach pomarańczowe wapienne skały nabierają nieprawdopodobnej wyrazistości. Adrenalina rośnie, lecz płynność ruchów i spokój pozostają niezakłócone. Wpięcie liny do stanu na nowej drodze życia ;) przynosi ogromną przyjemność, która z jednej strony wiąże się oczywiście ze wspinaniem, a z drugiej z zapierającym dech w piersiach widokiem na wzgórza porośnięte gajami oliwnymi oraz niewielką miejscowość Ferentillo.
To właśnie w Ferentillo, a właściwie w pobliskich skałach spędziliśmy w kwietniu tego roku 7 niezapomnianych dni. Po spakowaniu do samochodu najpotrzebniejszych rzeczy, czyli magnezji, butów do wspinu, liny, szpeju, jedzenia i czołówek, wyruszyliśmy w drogę. „A droga długa jest...”, godziny mijały na niekończących się rozmowach o wspinaniu. Bez wątpienia każdy z nas marzył o dotknięciu skały, chłopcy po raz kolejny, a ja po raz pierwszy w życiu…
Po przybyciu na miejsce kupiliśmy przewodnik od jednego z mieszkańców (właściwie zupełnie przypadkowo) oraz znaleźliśmy odpowiednie miejsce na nocleg. Pomocne przy tym były informacje z Internetu znalezione przez Paszteta jeszcze przed wyjazdem. Dzięki nim rozbiliśmy nasze namioty na zielonej polanie w jednym z wcześniej wspomnianych gajów oliwnych. Właściciel ku naszej uciesze i jednoczesnym zdziwieniu nie miał nic przeciwko naszej obecności! Z tego miejsca również rozpościerał się niesamowity krajobraz, który mnie osobiście dodawał mocy każdego dnia rano. Budzikiem było hasło „Cyfra!!” dochodzące z sąsiedniego namiotu. Wtedy jeszcze nie do końca czułam klimat łojenia trudnych dróg...
Pierwszym sektorem, który odwiedziliśmy zaraz po przybyciu na miejsce był Gabbio, w którym mieliśmy okazję wstępnie zapoznać się z charakterem wspinu w Ferentillo. Skała okazała się przyjemna w dotyku, a drogi bardzo urozmaicone. Pierwszy dzień potraktowaliśmy jako rozgrzewkę, którą ostudziła wieczorna burza z pięknym tańcem piorunów podziwianym przez nas spod okapu, przez który biegnie najtrudniejsza droga w tym sektorze o wycenie 8c i nazwie Die Hard. Warto także wspomnieć o dojściu pod skały, które jest niesamowicie urokliwe. Wąskie przejścia między opuszczonymi i zarośniętymi budynkami mieszkalnymi stwarzają wręcz baśniowy klimat... Wracając do wspinania największą ilość dni spędziliśmy w sektorze Il Balcone, gdzie niektórzy z nas poprowadzili swoje życiowe drogi:
Dziki - Aquilla della Note 7b+ RP
Asia - Slavo 6b RP
Pasztet natomiast z pełnym wspinaczkowym zacięciem starał się poprowadzić swoje pierwsze 8a (droga nazywała się Bird). Niestety nie udało się, najprawdopodobniej zabrakło restowego dnia na regenerację sił i skóry na palcach. Maciej natomiast (który okazał się znakomitym partnerem wspinaczkowym) wspinał się głównie OS.
Sektor Il Balcone spodobał nam się najbardziej ze względu na dużą ilość dróg oraz szeroki wachlarz ich wyceny. Poza tym zaciekawiła nas różnorodność wspinania. Znaleźliśmy zarówno przewieszenia w pomarańczowej skale, jak i pionowe szare płyty. Jednym słowem dla każdego coś miłego;) Osobiście polecam drogę, którą postanowiłam zrobić ze względu na jej szczególnie dla mnie przyjemnie brzmiącą nazwę Vega (wycena to 6a). Bardzo fajne, techniczne wspinanie w pionie po niedużych chwytach.
Odwiedziliśmy także sektor Mumio, w którym poza kaloryferami i włoskimi wspinaczami spotkaliśmy także znajomych Polaków z Poznania. W efekcie wspólnie spędziliśmy przyjemny wieczór przy winie wymieniając się wrażeniami z pobytu w Ferentillo. Ta niewielka miejscowość, którą miałam okazję zwiedzić podczas dnia restowego, okazała się niezwykle ciekawa. W jej zakamarkach kryją się niespodzianki, dzięki którym poczuć można prawdziwie południowy klimat.
Miejsce wydaje się być zapomnianym przez czas i pośpiech. Będąc pod skałami odnieść można wrażenie przebywania w ścisłym rezerwacie, gdzie człowiek nie ingeruje w przyrodę. Jedyne dźwięki, które nas otoczają to szum wiatru, szelest liści lub śpiew ptaków. Widok na zielony dywan drzew zachwyca i wprowadza w zdumienie, a pobliskie skały sprawiają, że na twarzy każdego wspinacza pojawia się uśmiech. Zdecydowanie w takich miejscach rzeczywistość nabiera innego wymiaru, a każda chwila jest wiecznością...
ASIA
Poniżej mała galeria, więcej zdjęć z wyjazdu obejrzeć można w dziale GALERIA.
Gorąca wiadomość sprzed kilkudziesięciu minut - Piotr Pilecki, prezes Gawry, stanął na wierzchołku Chana (7010 m n.p.m). Mimo nienajlepszego samopoczucia i wobiec kiepskiej pogody wyszedł w kierunku obozu drugiego, a potem spontanicznie w kierunku trójki. Gdy okazało się, ze jest szansa na jedyne na wyprawie okno pogodowe, wspólnie z resztą zespołu, czyli dwoma kolegami ze Speleoklubu Bobry Zagań, podjął decyzję o ataku szczytowym. Zakończonym sukcesem:-) Cała ekipa jest już w bazie. Gratulacje!!
01.04.2016
Dobra zmiana w Gawrze - Prima Aprilis!!
Na wczorajszym posiedzeniu zarządu podjęto jednogłośnie decyzję o zmianie nazwy i logo naszego klubu. Zamiast Speleoklubu Gawra będzie teraz Klub Aktywności Wszelakich "Ku Przygodzie". Mamy nadzieję, ze zmiana ta spodoba się wszystkim gawrowiczom - od dawna była zresztą postulowana w kuluarowych rozmowach. Więcej emocji wywołała na posiedzeniu kwestia nowego logo - część zarządu jest zdania, ze nietoperza warto zastąpić np. wizerunkiem przerębla. Zgody jednak na razie nie ma - Sówka upiera się przy nietoperzu, a Prezes lansuje przerębel. Reszta zarządu w tej sytuacji sugeruje logo pozytywne, które pogodzi wszystkich - np. bukiet wiosennych kwiatów, małego kotka albo tęczę.