Jest październik , początek października. W głowie mam już Chorwację , jeszcze 2 tygodnie i wyjeżdżamy na długo oczekiwany urlop. Wtedy dzwoni telefon, to Jarek z propozycją wyjazdu do Maroka. Liczę, kalkuluję , urlopu więcej do końca roku nie uzbieram, trzeba wybierać...
Wybrałem. Okazało się, że wyjazd zaczyna cieszyć się dużym powodzeniem , bo nasza ekipa szybko urosła do 10 osób. Wylecieliśmy 7. grudnia z Berlina, późnym popołudniem byliśmy już w Marrakeszu. Krótka podróż taksówką i znaleźliśmy się w centrum tętniącego miasta. Nasz hotel znajdował się przy słynnym placu Jemaa el Fna, gdzie gotował sam Makłowicz, a miejscowi wiedzieli, że “Doda to fajna dupa”…
Następnego dnia czekała nas dalsza podróż. Naszym celem był wąwóz Todra, leżący nieopodal miasta Tinghir, jednak żeby tam się dostać, musieliśmy najpierw przejechać przez pasmo Atlasu, które dzieli kraj na dwie części i zapewnia w ten sposób piękną, bezdeszczową pogodę na południu :) Na miejscu znaleźliśmy wolne miejsca w hoteliku położnym przed wjazdem do samego wąwozu. Był po prostu w idealnym miejscu, a z jego tarasu roztaczał się widok na otaczające ściany pomarańczowego wapienia.
Tak rozpoczął się dla nas tydzień wspinania w słońcu w przeddzień Bożego Narodzenia. Każdego dnia wspinaliśmy się na innej ścianie, w pogoni za słońcem zmienialiśmy wystawy, stopnie trudności oraz ilości wyciągów. Padały pierwsze w życiu prowadzenia oraz życiowe topy. Padł także najdłuższy wyciąg w wykonaniu Paszteta, dobre 70 metrów z wykorzystaniem 3 lin:) Z większych formacji skalnych dużo uwagi i sił poświęciliśmy ścianie Elephant, która od świtu do południa znajdowała się w słońcu. Ściana swoją nazwę zawdzięcza kształtowi przypominającemu głowę słonia. Zrobiliśmy na niej 3 drogi, wszystkie piękne i zapadające w pamięć. Dzięki Pasztetowi (prowadził kluczowy wyciąg i potwierdził wycenę 7a) udało nam się powtórzyć drogę, którą Jaro wraz z chłopakami obili 11 lat temu, najtrudniejszą na tej ścianie. Na pamiątkę dla Jarka zabraliśmy taśmę, którą pozostawił po pierwszym przejściu drogi.
Wieczory spędzaliśmy wspólnie, często przy akompaniamencie bębnów, a na kolacji zwykle królowały trzy potrawy: tadżin z mięsem, bez mięsa oraz omlet berberyjski. W międzyczasie okazało się, że nie jesteśmy jedynymi Polakami w Todrze, dotarła tutaj także ekipa znajomych ze Szczecina. Spędziliśmy kilka przyjemnych wieczorów, a dzięki ich gościnności wzięliśmy udział w “berber party“, które odbyło się w zamieszkiwanym przez nich hoteliku. Niekwestionowaną gwiazdą imprezy był Mustafa (marokański sobowtór Eddiego Murphiego) wprowadzający rastafariańskiego ducha, a jego powiedzenia pozostały z nami do końca wyjazdu.
Gorąca wiadomość sprzed kilkudziesięciu minut - Piotr Pilecki, prezes Gawry, stanął na wierzchołku Chana (7010 m n.p.m). Mimo nienajlepszego samopoczucia i wobiec kiepskiej pogody wyszedł w kierunku obozu drugiego, a potem spontanicznie w kierunku trójki. Gdy okazało się, ze jest szansa na jedyne na wyprawie okno pogodowe, wspólnie z resztą zespołu, czyli dwoma kolegami ze Speleoklubu Bobry Zagań, podjął decyzję o ataku szczytowym. Zakończonym sukcesem:-) Cała ekipa jest już w bazie. Gratulacje!!
01.04.2016
Dobra zmiana w Gawrze - Prima Aprilis!!
Na wczorajszym posiedzeniu zarządu podjęto jednogłośnie decyzję o zmianie nazwy i logo naszego klubu. Zamiast Speleoklubu Gawra będzie teraz Klub Aktywności Wszelakich "Ku Przygodzie". Mamy nadzieję, ze zmiana ta spodoba się wszystkim gawrowiczom - od dawna była zresztą postulowana w kuluarowych rozmowach. Więcej emocji wywołała na posiedzeniu kwestia nowego logo - część zarządu jest zdania, ze nietoperza warto zastąpić np. wizerunkiem przerębla. Zgody jednak na razie nie ma - Sówka upiera się przy nietoperzu, a Prezes lansuje przerębel. Reszta zarządu w tej sytuacji sugeruje logo pozytywne, które pogodzi wszystkich - np. bukiet wiosennych kwiatów, małego kotka albo tęczę.