W dniach 21-22. marca przeszedłem w zespole z Łukaszem Chrzanowskim z Gdańska jeden z zimowych klasyków masywu Mont Blanc, czyli drogę Supercouloir Direct na wschodniej ścianie Mont Blanc du Tacul. Po zrobieniu 8 wyciągów głównych trudności technicznych zabiwakowaliśmy i następnego dnia kontynuowaliśmy wspinaczkę do szczytu, zejście na Col du Midi zajęło nam około 3 godzin.
Warunki wspinaczkowe i prognozy pogody dla Chamonix obserwowałem przez całą zimę, ale pierwsza szansa na udane wspinanie pojawiła się dopiero w drugiej połowie marca. Mimo to pojechaliśmy bez szczególnego optymizmu, bo przejść dróg na dużych ścianach prawie nie było, a dostępne zdjęcia znalezione w Internecie pokazywały, ze jest bardzo sucho i o sukces będzie trudno. Jakieś nadzieje rokowała wschodnia ściana Tacula - niestety, gdy Łukasz zadzwonił do Biura Przewodników i zapytał o Superkuluar, to usłyszał "forget about it!". Podobno były cztery wycofy, a góra kuluaru jest bardzo słabo wylana...
Po przyjeździe do Cham w sobotę wieczór przenocowaliśmy w znajomym "gites", gdzie spotkaliśmy się z Łysym, Bobkiem, Błazejem i Lulkiem - właśnie zjechali z drogi Rebuffat - Terray. Potwierdzili, ze jest bardzo sucho, a do ukończenia drogi zabrakło im pechowo pół wyciągu. W niepewnych nastrojach wjechaliśmy na Midi i zeszliśmy na Vallee Blanche, podeszliśmy pod Superkuluar i stwierdziliśmy, ze... warunki na drodze nie wyglądają na takie kiepskie i spróbujemy!
W schronisku Cosmiques ugotowaliśmy sobie porządną kolację, opiliśmy się herbatą i Isostarem, spakowaliśmy szpej i pobudkę zarządziliśmy na 3:30. Wiedzieliśmy, ze nie mamy aklimatyzacji, ale prognozy zapowiadające wiatr do 100 km/h w nocy z wtorku na środę wymusiły na nas taką decyzję. Zaryzykowaliśmy, bo Tacul ma 4248 metrow, a trudności techniczne na drodze są całkiem poważne - mogło więc skończyć się przygodami.
W ścianie oprócz nas był jeszcze jeden zespół - Tyrolczycy wspinali się przed nami, po tym jak w czasie podejscia wyprzedzili nas używając nart, my podchodzilismy w rakach. Poza tym byli szybsi, bo nie targali sprzętu biwakowego. A może po prostu mieli lepszą kondycję?:)
Pierwsze dwa wyciągi to drajtulowe M6 na pełną długość liny i lodowa nitka o wycenie 5+ (zakończona lodową przewieszką) również na całą długość liny. Prowadziłem oba wyciągi i szczególnie ta lodowa przewieszka kosztowała mnie trochę wysiłku, na szczęście lód na wyjściu trzymał dobrze. Potem były cztery średnio trudne wyciągi lodowe (do AI 4), które prowadził Łukasz - byłyby łatwiejsze, gdyby nie mała ilość lodu i trudności z asekuracją. Ostatni wyciag to ciągowe wspinanie w lodzie o nachyleniu 85 stopni, z sekcjami 90 stopni - prowadząc go modliłem się, zeby pary starczyło mi do samego końca...
Po tym wyciagu skończyły się główne trudności techniczne, których przejście w tych warunkach zajęło nam równo 10 godzin. Tyrolczycy zjechali w tym miejscu, my ruszyliśmy dalej, bo chcieliśmy zrobić drogę do końca, wychodząc na szczyt. Teren stał się technicznie znacznie łatwiejszy, ciagle wymagał jednak uwagi i asekuracji. Po godzinie zrobiło się ciemno i zaczęliśmy rozglądać się za miejscem biwakowym - znalezienie takiego okazało się trudniejsze, niz myśleliśmy. Ostatecznie zabiwakowaliśmy na przygotowanych przez nas śnieznych półeczkach w pozycji półlezącej - w odległości około 50 metrów od siebie. Wcześniej oczywiście ugotowaliśmy sobie po liofie, więc spać poszliśmy najedzeni. Jedyne co nas niepokoiło, to temperatura około -15 stopni, która wedlug prognoz na tej wysokości (ok. 3900 metrów) miała spaść w nocy do -21 stopni. Śpiwory dały jednak radę, wiatru nie było i noc dzięki temu minęła w miarę bezboleśnie.
Drugiego dnia wspinanie szło nam wolno, prawdopodobnie odezwały się braki aklimatyzacyjne. Nie pomagało też operujące słońce, rosnąca wysokość, cieżkie plecaki i przebyty na półsiedząco biwak. Bolały też łydki po pierwszym dniu wspinania. Technicznym wyzwaniem drugiego dnia było poprowadzenie dwóch skalnych wyciągów ok. 50 metrów przed szczytem. Szczerze mówiąc, gdy zobaczyłem tę super eksponowaną wąską grań o wyglądzie wielkiej płetwy, to zrobiło mi się nieswojo. Latem w butkach wspinaczkowych to V+, ale zimą w rakach, rękawiczkach i przy kilkunastostopniowym mrozie... Naprawdę odetchnąłem, gdy miałem to już za sobą.
Zejście ze szczytu zajęło nam około trzech godzin. Byłoby moze szybciej, ale zrezygnowaliśmy ze zjazdów przez Triangle du Tacul, poniewaz kilka wyciągów przed wierzchołkiem zauwazylismy, ze jedna z zył jest prawie całkowicie przecięta. W tej sytuacji wybraliśmy drogę dłuzszą, kluczącą miedzy szczelinami i serakami północnych zboczy Tacula, ale nie wymagającą zjazdów.
Na koniec jeszcze jedno - ostatnie dwie godziny zejścia to pokaz umiejętności motywacyjnych Łukasza - ja wyzerowałem się z energii niemal absolutnie i gdyby nie jego determinacja i sprawne wyszukanie drogi w labiryncie szczelin i seraków, to schodzilibyśmy chyba do północy.
Uczestnicy przejścia: Grzegorz Kukurowski (Speleoklub Gawra Gorzów) i Łukasz Chrzanowski (Sopocki Klub Taternictwa Jaskiniowego).
Droga: Supercouloir Direct na wschodniej ścianie Mont Blanc du Tacul (ED-, AI5+, M6, 800 metrów, styl przejścia OS) 21-22.03. 2016
Gorąca wiadomość sprzed kilkudziesięciu minut - Piotr Pilecki, prezes Gawry, stanął na wierzchołku Chana (7010 m n.p.m). Mimo nienajlepszego samopoczucia i wobiec kiepskiej pogody wyszedł w kierunku obozu drugiego, a potem spontanicznie w kierunku trójki. Gdy okazało się, ze jest szansa na jedyne na wyprawie okno pogodowe, wspólnie z resztą zespołu, czyli dwoma kolegami ze Speleoklubu Bobry Zagań, podjął decyzję o ataku szczytowym. Zakończonym sukcesem:-) Cała ekipa jest już w bazie. Gratulacje!!
01.04.2016
Dobra zmiana w Gawrze - Prima Aprilis!!
Na wczorajszym posiedzeniu zarządu podjęto jednogłośnie decyzję o zmianie nazwy i logo naszego klubu. Zamiast Speleoklubu Gawra będzie teraz Klub Aktywności Wszelakich "Ku Przygodzie". Mamy nadzieję, ze zmiana ta spodoba się wszystkim gawrowiczom - od dawna była zresztą postulowana w kuluarowych rozmowach. Więcej emocji wywołała na posiedzeniu kwestia nowego logo - część zarządu jest zdania, ze nietoperza warto zastąpić np. wizerunkiem przerębla. Zgody jednak na razie nie ma - Sówka upiera się przy nietoperzu, a Prezes lansuje przerębel. Reszta zarządu w tej sytuacji sugeruje logo pozytywne, które pogodzi wszystkich - np. bukiet wiosennych kwiatów, małego kotka albo tęczę.